ďťż
Przejrzyj wiadomości
Wielki Podrzutek Jagny




Jagna - 04-08-2003 11:06
Zaczęłam pisać dziennik poza forum, bo nie wiem jak będzie wyglądała nasza budowa, ponieważ budujemy NA WARIATA. Nie mam odłożonej gotówki, mieszkania na sprzedaż ani chęci na kredyt. Za to mam męża, który mówi, że się uda. W związku z tym mój dziennik może ciągnąć się przez najbliższe lata z wpisami tak jak w dziennik budowy – co 2 lata, żeby pozwolenie nie wygasło...Ale już sporo nabazgroliłam, więc umieszczam to nieśmiało na forum. Trzymajcie kciuki. 8)





Jagna - 04-08-2003 11:07
Decyzja o budowie domu przebiegła w dwóch etapach: najpierw było przebąkiwanie, a potem błysk. Przebąkiwanie polegało na rzucaniu luźnych uwag na temat braku balkonu, dużej ilości ludzi w najbliższym sąsiedztwie, na uroku pobliskiego parku, który ma ten minus, że nie jest nasz prywatny, a że się teraz tyle buduje?!.... I tak sobie bąkaliśmy. No dobra, ja więcej bąkałam, mąż czasami grzecznościowo potakiwał i nic nie bąkał. A potem był błysk.
Stało się to na rodzinnym obiedzie, kiedy siostra mojego męża i mąż siostry mojego męża oświadczyli od niechcenia, że będą się budować. Że działkę już kupili i wybrali projekt. Oczywiście równie od niechcenia okazało się, że projekt mają „przypadkiem” przy sobie i z denerwującym ociąganiem pokazali. A tu kuchnia a tu sypialnia a tu taras (moje marzenie!!!) Wtedy był BŁYSK. Zjawisko to nastąpiło w oczach mojego małżonka. I już wiedziałam: my też będziemy się budować! No bo jak mój mąż mógłby znieść, że siostra...a on nie?! Rozumiem go, bo ja się nauczyłam skakać na główkę tylko dlatego, że koleżanka umiała. No i nie przeczę, że całkiem mi się ta wizja podoba. Budowania, nie skakania.



Jagna - 04-08-2003 11:08
Działki zaczęliśmy szukać na spokojnie. Jeździliśmy po najbliższej okolicy (mieszkamy poza W-wą) i pytaliśmy. Upatrzyliśmy sobie jedną. Śliczna, z laskiem sosnowym, blisko szosy, ale też blisko warsztatu samochodowego. No i kombinacja cyferek i zer w cenie...jakoś tak...nie pasowało nam. I wtedy mój mąż przypomniał sobie, że dużo w tym temacie wie Wójt, a on Wójta zna, bo się tu urodził. Znaczy – mąż się tu urodził, gdzie urodził się Wójt tego nie wiem, ale jak komuś będzie zależało na tej informacji to się dowiem. I faktycznie. Wójt wie i Wójt powie. A są piękne, niedrogie, w zacnym sąsiedztwie. Pan od działek przyjedzie i pokaże. I tak się stało. Pan został zwleczony z wyrka, bo chory, ale Wójt lubi mojego męża. No i zobaczyliśmy. Pole, droga, pola, las, pola i las. I ubita wąska droga. A dalej znowu pole. Znaliśmy trochę tę okolicę, ale nigdy nie patrzyliśmy na nią pod kątem NASZEJ okolicy. A dodam, że to był czerwiec, że pachniało, że było słonecznie, spytaliśmy o cenę i....zaliczkę mąż zapłacił już tam, na drodze, nieco zaskoczonemu i zakatarzonemu Panu od działek, zupełnie jakby za nami stała kolejka niecierpliwych chętnych. Bierzemy cztery działki po 800m, łącznie 3200 m. Nie bywam jeszcze wtedy na forum więc nikt nam nie powiedział, że trzeba się dowiedzieć o milion rzeczy przed kupnem, że wypadałoby wiedzieć przynajmniej gdzie sklep, gdzie szkoła! I tak oto kupiliśmy działkę.
http://foto.onet.pl/upload/21/98/_299598_n.jpg



Jagna - 04-08-2003 11:10
Jako właściciele włości zaczynamy kolejny etap: szukanie projektu. Po krótkich bezowocnych poszukiwaniach ustalamy, ze będzie projekt indywidualny. Został wymalowany najpierw na kartce w kratkę, gdzieś na kolanie, a potem w komputerze przeze mnie. Czyli jakieś kreski i kółeczka, bo więcej nie umiem. Dom parterowy, którego powierzchnia nie chce nijak wyjść poniżej 250m2 :((( Najpierw pokazujemy wszystkim znajomym, czy chcą czy nie. Potem pokazujemy znajomemu architektowi. On, w przeciwieństwie do znajomych, bardzo się zainteresował, zaproponował kilka zmian i....powiedział na koniec o jego cenie. Kiedy usłyszałam kwotę o mało się nie udławiłam a potem przestałam rozmawiać z moim mężem i jego znajomym architektem. Na szczęście mąż woli mnie od pana architekta i postanawiamy gruntowniej poszukać projektu gotowego. Szukam od lata do wczesnej wiosny. Niemal bez przerw. Przeszukałam wszystkie możliwe pracownie. Upatrzyłam. Przekonuję męża. Po długich wahaniach mówi, że no dobra, ale ze zmianami. Jedziemy do Salonu Muratora i z pomocą Pani od projektów zaczynamy opracowywać wniosek o zmiany. Zajmuje nam to całą stronę. Kiedy już po 2 godzinach wreszcie zbieramy się do wyjścia, ja rzucam niewinną uwagę, że śmiesznie by było gdyby się okazało, że Pani od projektów widząc nasze zmiany pomyślała o czymś co już ma na swoich półkach z projektami. I jest śmiesznie. Pani pomyślała i na dodatek pokazała. Mój mąż spojrzał i wykrzyknął „To jest to! Tylko ten!” A ja już nie mam siły się kłócić. Omijałam ten projekt, bo był ZA DUŻY!!! I tak oto po moim blisko rocznym kopaniu, nieprzespanych nocach, rozterkach i uniesieniach, mój mąż wybiera w dwie minuty. Świetnie. Będzie D20a. To co mnie pociesza to piękny, wielki, zadaszony taras.....moje marzenie.





Jagna - 04-08-2003 11:11
I tak oto nadchodzi wiosna. Sezon budowlany. A my z dużym, za dużym domem w planach i nadzieją, że się uda. Jeszcze walczę, bo projekt nie jest zakupiony, że może coś mniejszego....Ale w czerwcu, na rocznicę ślubu dostaję prezent: projekt D20a na stole. Nasz. Gruby i dokładny. I już przepada. Zaczynam kochać ten dom jak nieplanowane dziecko, podrzutka wręcz: ostrożnie, ale nieodwołalnie i już bezkrytycznie. Bo to przecież NASZ dom.....
Jak jest projekt, to czas na kolejny krok – pozwolenie na budowę. Nasza gmina kochana wyraźnie popiera budownictwo jednorodzinne. W krótkim czasie staję się rolnikiem i w kilka tygodni później dostajemy pozwolenie na budowę naszego siedliska. Ach, zapomniałam dodać, że Pan od działek zapomniał dodać, że nasze działki są zdrenowane. Drobiazg. Glina, woda i dużo drenów. Ale co tam. To przecież nasze. Kochamy naszą glinę, naszą wodę i nasze dreny. Prąd elektrownia obiecała za 4 miesiące. Możemy zaczynać. Nasz przyszły Kierownik budowy właśnie wyjeżdża na urlop. No cóż. Ma chłop prawo, w końcu wakacje. Nic to, poczekamy. Ale bynajmniej nie bezczynnie....



Jagna - 04-08-2003 11:12
Dzień usuwania humusu. Lipcowy upał. Wszyscy obecni: dwóch panów z dwiema maszynami i cała nasza rodzina. W tym mój dwuletni syn z czerwoną taczką. Pan od humusu na widok taczki odetchnął z ulgą, że teraz robota ruszy, bo sprzęt jest. Lubię Pana od humusu.
Sucho, gorąco. Pan wielką łychą zdziera warstwę ziemi a tam wyłania się błyszcząca od wilgoci, gładka jak lustro glina. Udajemy, że tego nie widzimy. Tylko pies nie udaje i co chwila kładzie się tam zachwycony, że chłodno.....
Dziura w ziemi, obok góra humusu. Super miejsce do zabawy. Już mi się podoba, bo widać, że coś się zaczęło. Kilka dni później pod naszą nieobecność przyjeżdża geodeta. Wyobrażam sobie, że cały wykop jest pełen palików i sznureczków. Jakież jest moje zaskoczenie, kiedy okazuje się, ze z ziemi wystaje tylko kilka czerwonych słupków. Jeden nie wystaje, bo mąż się troszkę pomylił przy wstępnym wytyczaniu pod humus i kawałek jest nieusunięty. Co tam, jestem gotowa pazurami ściągać, byle do przodu. Staram się nie myśleć o sznureczkach i palikach. Mąż mnie uspokaja, że to dopiero przy ławicach. Ławicach?! A co ryby mają z tym wspólnego?? Chyba zaczynam świrować. Fajna ta budowa. Za parę dni wraca Kierownik Budowy. Ale się ucieszy, że tak dobrze nam idzie bez niego.....



Jagna - 04-08-2003 11:12
Ciekawe jak będzie wyglądało budowanie domu za 100 lat. Bo w tej chwili to jednak bez potu się nie obejdzie. Szczególnie jak się kopie glinę w środku lata. Trzech chłopa macha łopatami już od kilku dni. Ale robota się posuwa. Wyłania się jeden dren. Ładny. Czerwony. Trzeba go tylko skrócić, bo na szczęście to jest jego początek. Ufff. Więcej drenów nie znaleziono.
Przeżywamy chwilę niepokoju, bo dostaliśmy pozwolenie 3 tygodnie temu a nasi sąsiedzi w dalszym ciągu nie dostali informacji o naszym pozwoleniu i nie mają wspaniałej okazji, żeby nas oprotestować a przez to przesuwa się termin uprawomocnienia. Mąż ponaglany przeze mnie jedzie do gminy. Okazuje się, że mogliśmy tak długo czekać, bo nikt nie miał zamiaru nic im wysyłać! Odległość budowy od miedzy jest na tyle duża, że ich zgoda nie ma tu znaczenia. Tak więc pozwolenie już się dawno uprawomocniło. Cieszę się, że moje dziury w ziemi są zupełnie zgodne z prawem.



Jagna - 04-08-2003 11:13
Wieczorem przyjeżdża pan Murarz od ekipy, która ma murować fundamenty. Ekipa ma opinię porządnej i fachowej. To ta sama co budowała dom siostrze męża. Widzieliśmy budowę: czysto, równiutko, dokładnie i szybko. Pan Murarz na wstępie porządnie i fachowo torpeduje nasze pomysły na wyłożenie wykopu folią i wylaniu chudziaka. Ma na ten temat swoje zdanie: tego się nie rooobi. Zaczynam się denerwować i mam ochotę strzelić pana Murarza między oczy, ale od razu pocieszam się w myślach, że najważniejszy jest Kierownik Budowy i jak on też wymówi te cztery słowa „tego się nie robi”, to strzelę obu za jednym zamachem. Pozytywne jest to, że pan Murarz na dźwięk nazwiska naszego Kierownika in spe przewraca wymownie oczami i jęczy. Utwierdzamy się w tym momencie, że będzie właśnie TEN. Jest konflikt. Jest dobrze.



Jagna - 04-08-2003 11:14
Drżę przed spotkaniem z Kierownikiem Budowy jak przed pierwszą randką. Powie o folii, że do bani, czy nie powie...? Kierownik Budowy przyjeżdża na działkę. Mąż z dumą pokazuje równiutkie rowy. Prawie znikają za górą gliny przy wykopach a ja na dodatek taszczę mojego dwulatka, który chce koniecznie iść w zupełnie inną stronę niż ja. Bo mnie ciągnie do Kierownika. To nie namiętność, to chęć usłyszenia co powie. Zza góry gliny dobiegają mnie spokojne słowa (bo to bardzo spokojny człowiek jest), że folia...czemu nie, rzadko się tak robi, ale tutaj....lepiej dać. Ufff....mogę już biegać za moim dzieckiem. Biegać? Lecę jak na skrzydłach!



Jagna - 05-08-2003 10:41
Jak na razie budowa wiele nas nie kosztuje, jako że z racji urodzenia na miejscu (to znaczy urodził się normalnie, w szpitalu, nie na budowie) mąż zna wszystkich a wszyscy znają męża i chyba go lubią, bo traktują nas trochę łagodniej. Ale obawiamy się, że ten cudowny stan nie potrwa wiecznie. Za samą stal zapłacimy prawie 1000 zł, nie mówiąc o betonie. Do tej pory wydaliśmy: 300 zł za mapki, 500 zł za zdjęcie humusu (pracowali przez 6 godzin), 400zł za wytyczenie, robocizna – trudno powiedzieć, bo chłopaki nie ustalili stawki, tylko dostają po troszku + coś na jedzenie i papierosy i są zadowoleni, bo pracy w okolicy nie uświadczysz. No i największy do tej pory wydatek to działka. 800 m2. kosztowało „zawrotne” 4100 zł, i dlatego wzięliśmy od razu cztery działki obok siebie. Czyli wyszło 16.400 za 3200m2. Za śliczne, czerwone dreny na szczęście nie musieliśmy dopłacać ;) Nasz Kierownik Budowy ustala swoją cenę na 1000zł za całość nadzoru. Nie targujemy się. Lubimy naszego Kierownika. Na razie.



Jagna - 05-08-2003 10:43
Mojego męża często nie ma w domu. Nie lubię jak go nie ma. Z jednym wyjątkiem: jak jedzie na działkę, ewentualnie w sprawie budowy....Wtedy lubię jak nie ma go długo. Im dłużej go nie ma tym bardziej wydaje mi się, że jak wróci, to powie: „Chodź, coś ci pokażę”, pojedziemy na działkę a tam już będzie gotowy dom! Wiem, że to głupie, ale za każdym razem mam takie samo wrażenie.
W czasie ostatniej takiej wyprawy zamawia stal na zbrojenie. Trochę tego wyszło, bo nasze ławy ze względu na glebę przyjazną inaczej są poszerzone do jednego metra. Przy małym domku takie ławy stworzyłyby praktycznie monolityczną płytę, ale przy moim Wielkim Podrzutku wystaje jeszcze kilka wysp między rowami. Pod koniec przyszłego tygodnia ma być beton. W między czasie chłopaki będą kręcić zbrojenie. Moje obawy, czy sobie niedoświadczeni ludzie z tym poradzą mąż kwituje niewinnie: „Nawet TY byś sobie z tym poradziła”. Hmm...to chyba rzeczywiście musi być proste...



Jagna - 05-08-2003 10:44
Wieczorem jedziemy na działkę i ze zdumieniem zauważam, że niektóre grudki gliny....podskakują! Przyglądamy się bliżej. To małe żabki! Dużo małych żabek. Tu zaprzeczam swojej kobiecości, ponieważ nie brzydzę się stworzeń żadnego pochodzenia. Włazimy wszyscy do rowów i ratujemy żabki, to znaczy łapiemy i wypuszczamy na trawę. I tak prawie co wieczór. Przy kolejnej akcji okazuje się, że one wcale nie chcą być ratowane, ponieważ robią w tył zwrot i wskakują z powrotem :( Ktoś tu jest głupi: albo my, albo one. Jedno jest pewne – przed zalaniem ław należy wyciągnąć wszystkie co do jednej! Jak ja mogłabym żyć wiedząc, że pod domem mam maleńkie kościotrupki?! Oczyma wyobraźni widzę jak w nocy straszą nas malutkie, podskakujące duszki....Nie, to niemożliwe! Cóż za okropna śmierć w stylu mafijnym: zostać zalanym betonem a żadna z żabek nie wygląda na don Padre. No, może poza jedną: grubą i obrażoną. Ta – może.....Na szczęście mój mąż też ma dobre serce i obiecuje, że dopilnuje aby każde stworzonko zostało odstawione na bezpieczną odległość.



Jagna - 06-08-2003 10:24
Wieczór. Siedzę w domu, mąż na działce. Pewnie, myślę sobie, już więźbę kładą....A tu telefon i krótka informacja: „Dom jest źle wytyczony!” Pytam inteligentnie „Jak to?!” Na to dostaję odpowiedź: „Po prostu – jest źle wytyczony!” I już wszystko jasne. Dom jest źle wytyczony! Mam wizję zasypywania rowów (moje żaby!) i kopania w zupełnie innym miejscu. Nawet po babsku zaczynam się cieszyć, że może będzie faajniej?....Idiotka.
Mąż przyjeżdża i dowiaduję się, że nie będzie zasypywania. Geodeta wytyczał budynek i kilka razy pytany odpowiadał cierpliwie i niezmiennie, że wytyczenie jest po zewnętrznych ścianach fundamentu. Owszem, tylko, że okazało się, że fundamentu + tynk + 12cm docieplenia! Czyli tak jakby po zewnętrznych ścianach! A my planujemy docieplenie fundamentu z wewnątrz....Mąż jedzie do geodety i robi wymówki. Są skuteczne. Geodeta przyznaje, że zrobił błąd. Nie dopytał się, nie poinformował....wyjmuje pieniądze i oddaje! Szok. Żal mi geodety :( Pocieszamy się, że dzięki nam zarobił na wytyczaniu jeszcze trzech domów, bo od nas dostali namiary na niego. Tamci jeszcze nie zaczęli kopać, więc błędu się uniknie. Rozmawiamy z Murarzem. Ten w swoim stylu próbuje nas przekonać, że nic takiego, że to nie ma znaczenia.... Kierownik przez telefon jest innego zdania. W tej chwili ja tu piszę a na budowie wszyscy zainteresowani: mąż, panowie Kopacze, Murarz i Kierownik. Ciekawa jestem czy teraz się biją. Sercem jestem za Kierownikiem, ale niestety, Murarz ze względów oczywistych – ma przewagę fizyczną. Chyba zaraz tam pojadę bronić mojego Kierownika....



Jagna - 06-08-2003 12:47
Mąż wraca z wiadomościami z frontu. Nie bili się. Wręcz przeciwnie. Bardzo zgodnie ustalają drobne zmiany w wytyczeniu już samej ściany fundamentowej (będzie z bloczków). Na dodatek Kierownik chwali Murarza za doliczenie dodatkowych pręcików przy zbrojeniu, których nie było w projekcie.....Co się dzieje! Gdzie mój konflikt?! :o Muszę szybko coś wymyśleć, żeby się za bardzo nie skumplowali. Rozważam rozpuszczenie plotki, że Murarz brzydko mówi o Kierowniku. Nic to. Poczekam. Mam dziwne wrażenie, że Murarz sam się "podłoży" prędzej czy później.... :wink:



Jagna - 25-08-2003 11:08
Jest sucho. Żaby się wyprowadziły. Znalazłam jedną, ale chyba nie żyje bo jest płaska, sucha i nie ma głowy.
Okropnie powoli wszystko idzie. Ale idzie. I wcale nie jest nudno na budowie! Ale to za sprawą pracowników. W tej chwili na budowie zamieszkało na stałe dwóch chłopaków. Wyglądają jak jeden, bo to bliźniacy jednojajowi. Trochę krępujące jest pytanie o drugiego, nie wiedząc, z którym się rozmawia......Oni ułatwiają nam zadanie nazywając swojego bliźniaka „Brat”. „Brat powiedział...”, „Brat zrobił.....” itd. Z ulgą korzystamy, pytając o brata, per Brat. Bracia są bardzo zadowoleni z fuchy. Traktują tę przygodę jako wakacje z możliwością zarobku. Mieszkają w dużym, wygodnym namiocie, mają zapewnione jedzenie, picie, papierosy i kąpiele w rzece. Są zachwyceni i mówią, że tam zostają na stałe. Kopali rowy w czterech. Bardzo ich to bawiło. Potem rozsypywali piasek w wykopie. Super zabawa. Ubijanie piachu – przezabawne. Teraz kręcą zbrojenie i sami skręcają się przy tym ze śmiechu. Bo tacy są. Któregoś dnia odwozimy całą ekipę (czterech) do domu, po zmianę ubrań. Jadą stłoczeni jak śledzie i co chwila wybuchają śmiechem. Zaczynam się orientować, że wystarczy, że jeden z nich wyda z siebie jedną sylabę – reszta się cieszy! :) Udziela nam się i po chwili śmieją się już wszyscy. I nikt nie wie z czego. Mam nadzieję, że dom nabierze od nich tej pozytywnej energii.....



Jagna - 25-08-2003 11:09
Żab już nie ma, ale chłopcy odkrywają, że ktoś inny zamieszkał w wykopie: jest jamka a w jamce siedzi sobie malutka myszka. Co robią Bracia? W nakrętce od butelki stawiają obok jamki wodę i listki na obiad :) Przed położeniem folii wspólnie z moim mężem uroczyście eksmitują myszkę na bezpieczną odległość w pole.
http://foto.onet.pl/upload/41/77/_398957_n.jpg



Jagna - 25-08-2003 11:10
Wreszcie nadchodzi Ten Dzień. Mąż z samego rana jedzie na działkę. Ja po kilku godzinach dzwonię i pytam czy zdążę przed końcem. Mąż mówi, że spokojnie, jeszcze ze dwie godziny to potrwa. Wsiadam w samochód i pędzę. Na wąskiej drodze tarasuje mnie grucha! Niecierpliwie się, ale szybko mi mija, kiedy kierowca betoniary daje mi kierunkowskazem znak, że mogę go wyprzedzić. Wyprzedzam, dziękuję, on odmruguje i jest bardzo sielankowo. Myślę sobie: „Ale miły Pan od Gruchy!” i wtedy olśnienie: To jest MÓJ Pan od MOJEJ Gruchy!!!! Jedzie do nas! Faktycznie po jakimś czasie pan dojeżdża na działkę, mówimy sobie „dzień dobry” jak starzy znajomi :)
A tam w rowach już leży folia, zbrojenie ułożone i część wykopów już zalana. Wygląda to zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam. Masa kamyczków, ten beton taki jakiś....brzydki :( Panowie cierpliwie tłumaczą, że potem będzie wyglądało inaczej. Potem nie wygląda inaczej, ale to inna sprawa. Jestem pod wrażeniem pompy. Majestatycznie wyciągnięta w górę niczym szyja żyrafy. Samo lanie betonu przypomina już drugi koniec żyrafiego tułowia i to w dość wstydliwym momencie...ale i tak jestem pod wrażeniem. Zresztą nie wiem....jak wyglądają odchody żyrafy...? Wie ktoś?
Tak wyglądało zalewanie (żyrafy nie widać) :
http://foto.onet.pl/upload/29/8/_300721_n.jpg



Jagna - 25-08-2003 11:17
No dobra, ceny – 1m3 betonu: 132zł. Transport – 100zł grucha. Pompa 300zł. Ale, jak pisałam, przez to, że mąż urodził się na miejscu a konkretnie w tym samym szpitalu co Pan od Betonu, potem chodzili do jednej szkoły a na dodatek betonu wyszło baaaardzo dużo (7 gruch!) nie płacimy za transport, ani za pompę. Pan od Betonu chyba lubi mojego męża. Lubię Pana od Betonu.



Jagna - 25-08-2003 11:18
Dopełniam rytuału: zgodnie ze zwyczajem wrzucam drobne do betonu. Nie wiem ile, wrzuciłam ile miałam. Jestem gotowa wrzucić tam komórkę, albo moje ukochane dżinsy, albo telewizor, albo jednego z Braci byle by się szczęśliwie mieszkało! Na szczęście okazuje się, że drobne wystarczą.
Po chwili przyjeżdża z wizytą Pan od Ziemi. Wyzdrowiał już dawno, ale nie dziwne, bo miał na to ponad rok. Patrzy, patrzy, drapie się w głowę. Pyta: „Jaką szerokość mają te ławy?” „Metr!” odpowiadamy chórem z dumą. Pan od Ziemi patrzy na nas jak na dwa okazy kundla gibona z kaczką domową. Patrzy jeszcze raz na nasz wykop i krzyczy na cały głos: „Czy wyście powariowali?! Przecież takich fundamentów to k...., nawet Pałac Kultury nie ma!!!”



Jagna - 25-08-2003 13:35
Zeskanowałam kilka zdjęć. Jeśli ktoś chce, może je obejrzeć klikając na domek w stopce :D



Jagna - 26-07-2004 23:35
I oto minął prawie rok...

Jestem w pełni usprawiedliwiona, bo uprzedzałam na początku, że wpisy mogą być nawet co dwa lata jak w dzienniku budowy….Siewonko, dziękuję za zainteresowanie :D
Ale coś tam się pomału dzieje, więc piszę.
Nasze wielkie ławy przezimowały. Nie udały się do schroniska, nie wyparowały, tyle, że po zimie ziemia się ździebko osunęła i roślinki jakieś sobie powyrastały. Ładnie to wygląda, ale mimo uwielbienia przyrody trzeba to usunąć. Bo mamy zamiar jednak budować dalej. „Jednak” napisałam w pełni świadomie, jako, że zimę spędziliśmy pracowicie na zmienianiu orientacji. Budowlanej. Ponieważ Podrzutek ma mieć powierzchnię salonu samochodowego biurami, zaczynamy się bać, że to za dużo. Tzn. mój strach na ten temat jest już zakorzeniony jak świadomość która ręka jest prawa, ale teraz zaczyna się martwić i mój Mąż. Zawsze to weselej martwić się we dwoje. Postanawiam mu pomóc i w okolicach grudnia wpadam na pomysł, żeby najpierw coś kupić. Np. dwa kilo krówek na poprawę humoru a potem kupić mały domek z działką. Żeby tylko wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania, spłacić domek a potem dalej budować Podrzutka. Pomysł o dziwo się podoba. Szukam ogłoszeń o domach na sprzedaż, rozpytuję znajomych itp. Już prawie kupujemy jeden dom. Stoi sobie grzecznie w Pomiechówku, zaraz obok szkoły gdzie pracuję a gdzie mają uczyć się moi synowie, działka w pełni uzbrojona, dom 12-letni, 160m kw …pisałam, przecież, że mały domek chcemy kupić, co ja poradzę, że taki duży wybudowali ;) Pani co chce sprzedać dom jest dziwna. Żeby nie przedłużać, okazuje się, że jej mąż siedzi w więzieniu (pewnie jest jeszcze dziwniejszy) i raz chce sprzedać dom raz nie chce. Nudzi się w celi widocznie. Trafiliśmy na moment kiedy Mąż Pani od Domu chce sprzedać. Dwa tygodnie później już nie chce. Pani mówi, że za jakiś czas znowu będzie chciał, ale nam się średnio ta zabawa zaczyna podobać. Za to zbliża się już wiosna i tęsknimy za NASZĄ działką z naszymi ławami….



Jagna - 26-07-2004 23:36
Rezygnujemy z zabawy kupna – nie kupna domu Dziwnych Państwa i myślimy co zrobić z naszym Podrzutkiem. Postanawiamy pozbyć się garażu, żeby było taniej a potem mój mąż zgadza się na opcję, o której marzę od dawna: zostaje tylko parter. W garażu robimy pokoje dla chłopaków. Tzn. nie tak, że będzie garaż i dwa łóżeczka…nie, normalne pokoje. Garaż będzie obok domu. Nawet gdzieś tam są pod niego ławy, ale się już chyba zapadły pod roślinnością bo ich nie widać. Może ktoś sobie w Chinach domek na nich postawi, jak przelecą na drugą stronę globu.
Nadeszła wiosna a na naszym polu zaczyna się coś dziać! Sąsiad parę działek dalej ruszył z kopyta i stawiają mu ściany, dwie działki dalej ktoś postawił ogrodzenie. Śliczne. Gustowne. Be-to-no-we ! Mój mąż zabija mnie informacją, że to Cyganie. Popadam w gonitwę myśli. To fatalnie, że Cyganie, bo głośno, bo liczne smagłe towarzystwo, krewni, i rodzina z osiemnaściorgiem rozśpiewanych dzieci….A może to i dobrze, bo oni podobno „swoich” nie ruszą i jeszcze przypilnują jak trzeba….Aaaaaa! Dowiaduję się skąd mój Mąż to wie. Od sąsiada, pana R. Dwa dni później jestem na działce i widzę pana R. Galopuję do niego i pytam zdyszana: „Czy to prawda, że tam będą mieszkać Cyganie?!” Pan R. patrzy na mnie dziwnie i pyta skąd to wiem. Mówię, że od własnego Męża. Pan R. zaczyna się śmiać. Ja jeszcze nie, bo nie wiem z czego. Panu R. nudzi się radość w samotności i tłumaczy: „Ja powiedziałem tylko, że OGRODZILI SIĘ JAK CYGANIE!” I tak się rodzą plotki. To taka dygresja była.



Jagna - 26-07-2004 23:37
A my bierzemy się za sprzątanie ław. Po odsunięciu części ziemi pada deszcz i robi się fajne błotniste jeziorko w rowach. Nie zrażeni przywozimy Braci (bliźniacy, nie zakonnicy – to dla tych co nie czytali wyżej) i sprzątamy. Jesteśmy bez butów, babrzemy się w błocie niczym dziewczyny w go-go, oni wywalają łopatami a ja zamiatam. Tak, tak dosłownie. Zamiatam do sucha. Zajmuje nam to zadziwiająco mało czasu. Wyłaniają się nasze stare znajome – ławy. Całe i zdrowe!
A potem idzie już tak szybko, ze nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Grunt, że pewnego dnia zjeżdża Ekipa, bloczki, styropian i inne wynalazki (przepraszam Ekipę za niefortunną stylistykę) i biorą się do roboty. Po pierwszym dniu już jest pierwsza warstwa bloczków. Sąsiad, ten co ruszał z kopyta, przychodzi, ogląda i mówi, że no, no, za tydzień będzie gotowe. To był poniedziałek. Pomylił się. Nie było za tydzień. Fundamenty gotowe, ocieplone i otulone folią były calutkie już za dwa dni. A przypominam, że nasze fundamenty są nieco wielkie. Potem już rozumiem, dlaczego on mówił o tygodniu. Bo jego ekipa tyle budowała a za to sprawniej piła….Nasza Ekipa jest chyba fajna. Piszę „chyba”, bo przez te trzy dni to im się nie zdążyłam przyjrzeć, ale są ciągle trzeźwi, ciągle uśmiechnięci i na dodatek ciągle pracują! A i grzeczni są. Jak mnie bawiące się psy podcięły tak, że wyleciałam pół metra w górę to Ekipa się grzecznie nie śmiała. Jednemu tylko kanapka wypadła z wrażenia. Śmieją się pewnie z tego widoku do dzisiaj, ale przy mnie się powstrzymali. Lubię moją Ekipę. Teraz są nad morzem i tam budują dom. Komuś innemu, oczywiście, nie nam korespondencyjnie. Tak się chyba nie da, ale nie wiem, nie znam się na budowie.



Jagna - 26-07-2004 23:38
My w tym czasie zwozimy piasek. Eee, niewiele, potrzeba tak ze dwadzieścia (czyt.: dwadzieścia) 12-tonowych wywrotek. Ale tu wraca temat miejsca urodzenia mojego Męża. Bo on się znowu urodził tam gdzie Pan od Piasku. Tzn. urodził się raz, ale to znowu nabrało znaczenia. Bo oni nawet do klasy razem chodzili, no więc teraz cena za piasek jest bratersko – przyjacielska. 50zł za wywrotkę. Jak to dobrze wiedzieć gdzie i z kim się urodzić, nie? Tyle, że Pan od Piasku przywozi ten piasek jak ma czas, a nie ma go za wiele, więc jeszcze do dzisiaj brakuje nam trochę….Stopniowo ubijamy to co zostanie przywiezione i jest fajnie.



Jagna - 26-07-2004 23:43
Prąd, ten co miał być za cztery miesiące, to go jeszcze nie ma. Ale ma być. Zebrana jest już cała dokumentacja, czyli wszyscy (ponad 60-ciu) właścicieli podpisali się po raz czwarty pod tym samym. Pan od Prądu mówi, że jak zobaczył te nasze działki, to pomyślał sobie w skrytości serca, że to latami potrwa, te podpisy. Ha-ha, ale on nie zna mojego męża (pewnie się urodził w Całkiem Innym Miejscu), tzn. teraz już zna, ale jak sobie myślał, to nie znał. No więc ten mój w/w Mąż i Sąsiad z kopytem SAMI objeżdżali wszystkich i kazali się podpisywać. Dzięki temu za miesiąc, może dwa, powinni wejść na robotę z prądem. Ekipa od Prądu a nie oni dwaj osobiście, bo takie są przepisy. Niestety. Pewnie gdyby to tylko od nich zależało, to mielibyśmy już dawno prąd, wodociąg i gaz prosto z Syberii....To się nazywa desperacja.



Jagna - 26-07-2004 23:43
Druga rzecz raczej przydatna w domu to woda. Wodociąg jest, ale dosyć daleko i podobno jak się wszyscy podłączymy, to ciśnienie będzie żałosne. Sąsiad z kopytem jako, że już ma dachówkę położoną, a pod spodem nawet ma więźbę, strop i ściany, to musi się spieszyć. Ściąga Ekipę od Studni. Wiercą i myk! Jest woda! Ale Ekipa od Studni jest sprytna i postanawia wykorzystać sytuację nowiutkiego osiedla i wszystkim wywiercić, czy tego chcą czy nie. A w zasadzie tym co chcą, ale jakoś do tej pory mieli zamiar jeszcze poczekać. Ale siła perswazji w połączeniu z chęcią do posiadania na działce Czegoś Fajnego daje pożądany efekt. Jest pięć studni. Oczywiście nie u nas pięć, u każdego po jednej. Nasza studnia została wywiercona podczas naszej nieobecności i efekt jest taki, że działka wygląda jak dawniej, tyle, że wystaje niebieska rurka.



Jagna - 26-07-2004 23:44
Postanawiamy sprawdzić czy to nie jest tylko kawałek rurki wetknięty metr w ziemię i przywozimy naszą elektryczną pompę a agregat pożyczamy od „Cyganów”, którzy zresztą okazali się być parą miłych emerytów. Oto nadchodzi wielka chwila i….nic. Pompa ciągnie, ale nic nie wyciąga. Coś nie tak z pompą, czy coś nie tak z wodą…? Nie mija pół godziny i objawia się specyficzna cecha facetów: jak coś jest zepsute, to wyczuwają to jak koty walerianę. Nagle dookoła pompy kłębi się tłum mężczyzn z pomysłami. Nawet syn Cyganów-emerytów się objawia, pierwszy raz widzimy go na oczy, ale on czuje się jak u siebie, krzyczy, macha rękami, czyli robi to co cała reszta męskiego stada. My, słabsza płeć biegamy dookoła krzyczących i machających facetów, również machamy i krzyczymy chcąc się dowiedzieć dlaczego oni tak machają i krzyczą. Wygląda to jak planety i ich księżyce w machająco-krzyczącej galaktyce i jest bardzo śmiesznie. Potem nam, kobietom się nudzi takie latanie, siadamy na fundamentach, ziewamy i gadamy o dzieciach. Nagle pompa ożywa i tryska woda! Znowu biegamy i krzyczymy, ale już w innym tonie a Cyganka – emerytka cała w euforii łapie za sznur i leje wodą po wszystkich wrzeszcząc „Chcecie wodę?! Macie wodę!!!” Rany, jest byczo. Robi się fajna kałuża a my cali mokrzy patrzymy jak woda leci coraz marniej i marniej aż w końcu zamiera. Pompa się obraziła. Panowie znowu mędrkują, panie siadają, dzieci się chlapią a ja patrzę zrezygnowana jak mój trzyletni syn próbuje rurką zassać wodę z kałuży. Towarzystwo powoli się rozchodzi a my pakujemy głupią pompę i jedziemy do domu. Ważne, że jest woda. Zimna, krystalicznie czysta i pyszna (zdążyliśmy się napić). Niezastąpiony forumowy Maluszek obiecuje pożyczyć nam swoją starą abisynkę.



Jagna - 26-07-2004 23:46
Ekipa wraca za jakieś dwa tygodnie. Chyba im fajnie nad tym morzem budować, bo jak przyjeżdżają na chwilę to się chwalą, że na desce surfingowej pływają. Robimy wielkie oczy. No, tłumaczy szef naszej Ekipy, piętnastka styropianu i wioooo na fale! Lubię szefa naszej Ekipy. To nie jest dobrze. Jak ja mu co wytknę? Sympatia do tej wiecznie uśmiechniętej gęby mnie zamuruje….. :( My mamy jeszcze do zasypania i utwardzenia resztę piachu, położenie rur kanalizacyjnych, zrobienie pierwszej wylewki, no i taki drobiazg jak kupno materiałów na ściany….Uda się?



Jagna - 04-10-2004 20:06
01 sierpnia 2004
Niewiele się dzieje na mojej budowie. Dalej czekamy na Pana od Piasku a właściwie jeszcze bardziej na zawartość jego ciężarówki. Ale nam się nie spieszy, bo naszej Ekipy jeszcze nie ma. I znowu dowód, że mam szalenie miłą Ekipę: taktownie przedłużają pobyt nad morzem, bo wiedzą, że u nas się jeszcze nie da budować. No, ale skoro tak to opiszę nasz kibel. Ha, pomyślicie – zwariowała, kto chce to wiedzieć, ale to nie jest taki zwykły kibel.
Żądanie stworzenia Ustronnego Miejsca stawiałam już od dawna i w końcu dopinam swego. Któregoś dnia pytam Mojego Męża –„ Jedziemy na działkę?” „Jedziemy.” Tu mrużę oczy pytająco – złośliwie…”A co tam będziemy ROBIĆ?” pytam cichutko. „Wychodek!” Pada odpowiedź po ułamku sekundy zastanowienia. Uff…domyślił się i na dodatek wyszło na to,że to jego pomysł. To lekcja z „Mojego wielkiego greckiego wesela” – jak ktoś nie oglądał, to koniecznie musi to nadrobić.
No to jedziemy. Bierzemy trochę desek, gwoździe, młotek i różne inne ważne instrumenty. Ale desek jest tylko trochę, jednak to nas nie martwi, bo mamy Coś Jeszcze.
Mój Mąż się bierze do roboty. Chcę mu pomóc, ale szybko się orientuję, że on ma Wizję a jak facet ma Wizję to nie należy pomagać, bo można zostać zakłutym śrubokrętem albo utłuczonym młotkiem. Usuwam się więc dyskretnie na bok z książką i tylko co jakiś czas krzyczę „Już?” a Mój Mąż odkrzykuje „Jeszcze nie!” Po osiemdziesiątym szóstym „Już?” słyszę „Nooo!” i śmiech. Idę popatrzeć. Moim oczom ukazuje się skrzyżowanie budki telefonicznej z kredensem….Nie wiem co powiedzieć: dzieło jest strzeliste i ma okna. Okna są u góry i stanowią też dach. A drzwi to są zwykłe drzwi balkonowe z żaluzją…Bo to Coś Jeszcze to były stare okna Mojej Teściowej! Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć.
http://foto.onet.pl/upload/36/7/_344154_n.jpg
http://foto.onet.pl/upload/29/9/_344155_n.jpg



Jagna - 04-10-2004 20:07
30 września 2004
Zaczynam dochodzić do wniosku, że z domem jak z dzieckiem. Już kiedyś na forum było porównanie budowy do ciąży. Oczywiście wysokie ciśnienie i hemoroidy to w obu przypadkach skutki uboczne błogosławionego stanu, ale chodzi o sam proces oczekiwania. I podobnie jak z upragnionym potomkiem: im bardziej się chce, tym bardziej nic z tego nie wychodzi. Natężenie mojej obsesji budowy opada nieco z nadejściem września. Pracuję w szkole na dwa etaty i na dodatek decyduję się podjąć kolejne studia. Tu muszę się oprzeć przemożnej chęci opisania tego faktu, bo to niesamowite przeżycie nie być nagle przez kilka dni żoną i matką a stać się chichoczącą, trzpiotowatą studentką. Lubię być Studentką. Ale to nie ma wiele wspólnego z budową. Tyle, że kwestia fundamentów, piasku (myślę o zgłoszeniu mojego Pana od Piasku do Księgi Guiness’a w powolności dowożenia materiału) staje się nagle mniej ważne i oto dowiaduję się, że mamy już materiał na więźbę! Gdzieś na Mazurach szykuje się drewno na nasz dach. Mazury nie dlatego bo tam ładnie (co prawda), ale dlatego, że taniej. W przypływie histerii zaczynam słuchać wynurzeń Mojego Męża i w mojej głowie powstaje wizja tego co słyszę: fundamenty przykryte dachem. Nawet mnie to nie przeraża. Po tak długim oczekiwaniu przełknę wszystko, byle coś się jeszcze wydarzyło w tym roku. Pielęgnuję obraz kurnej chaty przez kolejnych kilka dni a tu się dowiaduję, że w przyszłym tygodniu chyba (powtarzam: CHYBA) będziemy kupowali bloczki na ściany. Robota mogłaby ruszyć już niebawem a tu okna nie ustalone (zmieniamy ich rozmiar i rozstaw)…wysokość ścian też jest inna w projekcie niż planujemy….ale tu wychodzi filozofia Mojego Męża: „Co będę teraz myślał. Jak będzie budowa, to będę myślał…” , no i teraz musi szybko myśleć. Ale szef naszej Ekipy niczemu się nie dziwi (to na pewno facet jest) tylko siada na podłodze i wszystko rysuje. Ładnie to wygląda. I takie równe się robi. I okna ma. Mój Mąż co jakiś czas pyta: „Dobrze tak będzie?” A ja siedzę obok, też na podłodze i mruczę „Mhmm, dobrze…” przeglądając sobie katalog Avonu. Chociaż nie lubię Avonu. Znam Mojego Męża i dochodzę po prostu do wniosku, że jak się będę stawiać, to Mąż i Szef Ekipy się na mnie obrażą i powiedzą, żebym se sama rysowała i planowała…i wybudowała. Uhhh…czasami to ich nie lubię…



Jagna - 09-10-2004 22:58
07 października 20004
No i stał się kolejny cud. W poniedziałek dowiaduję się, że bloczki mają przyjechać po południu. Równie dobrze mogłabym usłyszeć, że zostałam laureatką nagrody Nobla w dziedzinie fizyki jądrowej (ja nawet ze zwykłej fizyki jestem bystra jak świnka morska) (nie obrażając świnki morskiej). Nie wierzę. Ale jadę na działkę, bo a nuż zostałam tą laureatką, czyli bloczki przywożą. Nie dane mi jest nawet mieć chwili wątpliwości. Już z daleka widzę na swojej ziemi obce istoty. Z obcym pojazdem. Ogromnym. To nie UFO, ale witam ten widok z godną tego wydarzenia miną. O mało nie wjeżdżam do rowu z wrażenia. Ciężarówka pełna bielusieńkich bloczków!!! I kilku facetów te bloczki ręcznie, pojedynczo, z namaszczeniem zdejmuje z samochodu i kładzie na ziemi. MOJEJ ziemi. Więc to teraz i MOJE bloczki! Tym tokiem myślenia i ciężarówa i faceci są moi, ale taka pazerna nie jestem. Bloczki wystarczą, żeby przepełnić mnie szczęściem! Podjeżdżam dyskretnie, cichutko, żeby ich nie przestraszyć. Facetów, nie bloczków, oczywiście, żeby z wrażenia nic nie upuścili. Nie, że taka cudna jestem i wrażenie robię, ale mogli sobie pomyśleć „O, Matko, jakaś baba przyjechała!” i łup! Bloczkiem o ziemię…wrrrrr! Ale oni koncertowo nawet okiem nie mrugną i dalej robią swoje. Tylko jeden macha do mnie. To szef mojej Ekipy. A on miły jest.



Jagna - 09-10-2004 22:59
Po pół godzinie wszystkie bloczki poukładane obok fundamentów. Cudo. Białe takie. Śliczności. Nigdy w życiu nie widziałam równie urodziwych bloczków. Zaraz przyjeżdża mój Mąż. On nie wyraża mimiką „efektu UFO”, on by wyraził jakby ich nie było, bo on się spodziewa takiego widoku. Cwaniak. Pod obecność mojego Męża odważam się i podchodzę bliżej. Dotykam bloczków. Nie znikają. Za to widzę, że część z nich jest ukruszona. Wyrażam werbalnie swoje spostrzeżenie histerycznym tonem. Szef mojej Ekipy i mój Mąż chyba z obawy, że zemdleję wyjaśniają, że to tylko troszkę i że takie kawałki też się przydadzą przy budowie. Na otwory okienne na przykład. Zauważam, że w otworach okiennych to ja chciałam mieć szyby a nie pokruszone bloczki, ale oni kwitują to dobrotliwym „he he he” i odchodzą. Nawet nie zauważam, kiedy kilkunastometrowy pojazd wyjeżdża z mojej działki. Zajęta jestem stawaniem koło góry bloczków i udawaniem, że to ściana. Fajne uczucie.
Po jakimś czasie….pięć minut? Trzy godziny? Czas się zbierać do domu. No ale jak to? A moje Bloczki?? Same? W nocy? W panice usiłuję znaleźć wyjście z tej sytuacji. Albo zabieram bloczki do domu, albo zostawiam Męża siedzącego przez całą noc na górze bloczków. Pytam jednak „A co z bloczkami?” „Jak to co?” Dziwi się Mąż. „Sąsiadka popilnuje.” No tak. To mogę jechać do domu. Moje bloczki są bezpieczne.



Jagna - 09-10-2004 23:00
Bo nasza Sąsiadka, to nie taka zwykła sąsiadka. Chodzi o sąsiadkę Cygankę – emerytkę. Tu musze wyjaśnić, żeby obyło się bez mylnych skojarzeń. Sąsiadka – Cyganka nie jest kruczoczarną niewiastą w falbaniastej spódnicy do ziemi. Nasza Sąsiadka wygląda na dwadzieścia lat mniej niż ma (ale nie wiem ile to będzie, bo nie wiem ile ma) jest ładną, pucołowatą blondyneczką i chodzi w kwiaciastych leginsach. Jest urocza. Mieszka w tym swoim małym drewnianym domku za wstrętnym betonowym płotem i nawet pogorszenie pogody jej nie wypędziło. Kiedyś spytałam czy się nie boi tak sama w okolicy…A ona na to „A czego mam się bać?!” Pomyślałam, że dzielna kobitka i dopiero po jakimś czasie zrozumiałam swój błąd. To nie Sąsiadka boi się okolicy. To okolica boi się Sąsiadki:
Sąsiad z Kopyta zwalnia ekipę, bo pije. Ekipa pije, nie Sąsiad. Ale ekipa jeszcze przyłazi i przeszkadza. Sąsiad z Kopyta nie może się ich pozbyć. Sąsiadka – Cyganka przegania ekipę. Już nie przyłażą. Dwa dni później Sąsiadka przybiega przegonić kolejnych gości, co się włóczą u Kopyta po budowie z samego rana. Goście z przerażeniem tłumaczą, że oni musza…bo…tego….ogrodzenie stawiają….Sąsiadka nie jest głupia. Dzwoni do Kopyta, upewnia się i łaskawie pozwala im zostać. U innego sąsiada bladym świtem dwóch facetów kręci się koło świeżo założonej siatki. Sąsiadka ich obserwuje a potem leci ich przegonić, ale za późno, bo odjeżdżają (jest szósta rano), ale co robi Sąsiadka? Zapisuje ich numery rejestracyjne! Taka jest nasza Sąsiadka. Dlatego kiedy grzecznie idziemy i informujemy, że nam właśnie pierwszą partię bloczków przywieźli i czy mogłaby…tak przy okazji…zerknąć…Sąsiadka z uśmiechem uspokaja: „Oczywiście, nie ma sprawy, ja w nocy słabo sypiam, a latarkę mam MOCNĄ!” Nie wątpimy. Dodajemy jeszcze, że we środę przywiozą drugą partię. I tu robimy błąd. We wtorek Mąż dostaje telefon od rozchichotanego szefa naszej Ekipy. Bo oni te bloczki przywieźli dzień wcześniej. Nie zdążyli jeszcze dobrze się zatrzymać, kiedy zza krzaków wyskakuje Sąsiadka i żąda wyjaśnień kim są i co tu robią! Szef naszej Ekipy musi długo tłumaczyć, że oni nic nie zabierają, że wręcz przeciwnie, jeszcze więcej dowieźli. „Mieliście być jutro!” oświadcza Sąsiadka. Szef naszej Ekipy i wszyscy panowie od bloczków przepraszają grzecznie Sąsiadkę za to wykroczenie i pewnie tylko dlatego pozwala im wziąć się do roboty. Mój Mąż utrzymuje, że ona co rano chodzi i liczy nasze bloczki. Ale chyba żartuje….?
Nasza Ekipa kończy budować dom Jakimśtam Inwestorom. Za dwa tygodnie zaczynają u nas. To będą długie dwa tygodnie…



Jagna - 11-11-2004 00:36
28 października 2004
I jak to u nas bywa, nasze dwa tygodnie trwają trzy tygodnie. Jest czwartek i nasza ekipa gotowa do pracy. Kiedy jeszcze byłam na etapie marzeń i wyobrażeń, widziałam siebie jak obserwuję każdy bloczek przenoszony na miejsce gdzie zamienia się w Ścianę…Tymczasem tylko przez telefon zostaję poinformowana przez mojego Męża, że zaczynają. A ja w pracy. Drugi telefon, że już dwa rządki ułożone. A ja po pracy odbieram dzieci i jadę do domu oddać się domowym obowiązkom. W piątek nie idę do pracy, ale nie jadę też na działkę. Jadę na uczelnię i znowu zamieniam się w studentkę. Chodzę na wykłady, ćwiczenia (studiuję filologię angielską), po zajęciach idę z grupą na pizzę i piwo a potem z dziką radością udaję się do hoteliku, gdzie czeka na mnie pojedyncze łóżko i telewizor. Nikt mnie o nic nie prosi, nikt nie każe mi szukać zielonego ludzika (którego nawet detektyw R. by nie znalazł, bo ludzik jest o nieustalonej tożsamości/ wielkości/maści a jedyne co ma zielone to pasek u spodni…), nie muszę nikogo zaganiać do kąpieli (sama chętnie biorę prysznic), wyciągać z tejże (wyłażę też sama, choć niechętnie), robić kolacji (przecież jestem po pizzy i piwku), w kuchni nie czeka na mnie stos garów do mycia (nie ma kuchni, nie ma garów – to cudowna zależność) ani nie muszę nikogo zapędzać do łóżka spać (do tego nikt nigdy nie musi mnie namawiać, bo to moje hobby)….Jak byczo jest studiować daleko od domu. Można pomyśleć, że wredna ze mnie żona i matka, ale kiedy ostrożnie pytam inne dwie żony – matki – studentki czy tęsknią za domem, te bez cienia wahania, z ustami wypchanymi pączkiem, odpowiadają z prostotą: „Nie!”. Uspokojona oddaję się urokom studenckiej wolności, ale kiedy np. w trakcie ćwiczeń z fonetyki przypominam sobie o rosnących ścianach mojego domu, żołądek wywija mi koziołka z radości. Ciekawe dlaczego na myśl o dzieciach/mężu/garach w kuchni, nie doznaję tak gwałtownych uczuć….?



Jagna - 11-11-2004 00:37
Wracam w niedzielę wieczorem i jadę z Mężem na działkę. Jest już ciemno, więc Mąż ustawia samochód z zapalonymi światłami, żeby oświetlić Podrzutka. Jest mistycznie. Z ciemności wyłaniają się białe, równe kształty…Wchodzę przez przyszłe wejście, staję w korytarzu i patrzę a mój dom sięga mi do pasa! To jest dom parterowy i ma być niski, ale nie aż tak, wiem, że jeszcze sporo przed nami.



Jagna - 11-11-2004 00:38
05 listopada 2004
Potem jest weekend i Wszystkich Świętych. Ekipa wraca z rodzinnych stron we wtorek po południu, więc od środy kontynuują prace. Ale za to biorą się pełną parą do roboty. Tu muszę przypomnieć, że Podrzutek ma 190m2 powierzchni w parterze, więc „rośnie” o wiele wolniej niż tak samo duży dom, ale o dwóch kondygnacjach. Po południu we środę jadę na działkę. Dni są krótkie. O 16-tej robi się ciemnawo a godzinę później jest ciemno. Myślę, że Ekipa cieszy się z takiego obrotu sprawy i pewnie nigdy się nie dowiem co mówią do siebie pod nosem, kiedy na działce pojawia się mój uśmiechnięty od ucha do ucha Mąż, taszczący cztery halogeny. W ciągu paru minut umieszcza je na wysokich drewnianych tykach, podłącza….i dzień znowu jest długi! Można pracować! Jest jasno jak w dzień! Moja Ekipa jest naprawdę porządna, toteż jak gdyby nigdy nic – pracują dalej.



Jagna - 11-11-2004 00:39
We czwartek ściany są prawie gotowe. W piątek znowu jadę na działkę. Jest zimno jak diabli. Mój trzyletni synek jest ze mną. Pies też. Ekipa kręci się jak w ukropie. Robią nadproża. Chodzę po salonie, kuchni, pokojach dzieci a moje dziecko biega z „górki na pazurki” po drewnianej pochylni zbudowanej dla taczki, biega między drewnianymi rusztowaniami, przysiada na wolnych bloczkach, ja co jakiś czas go ganiam, za nami gania pies a Ekipa jest kulturalna i wyrozumiała, omija nas zręcznie i nie klnie, ale pewnie maja gdzieś takich Inwestorów. Potem moje maleństwo odkrywa górę piasku i w swojej ślicznej jasnej kurteczce wspina się na szczyt i zjeżdża na brzuchu. Już mam ochotę dopełnić obowiązku pedagogicznego i ryknąć na szczeniaka, kiedy szczeniak woła: „Mama, patrz na mnie przez okno!” ….przez OKNO! Zapominam o jasnej kurteczce, zapominam o nieprzespanych nocach, bólach porodowych, zielonych ludzikach i wrzaskach w przedszkolu…Oto moje dziecko z prostotą i szczerością trzyletniego rozumku, uświadamia mi cudowną prawdę – mam swoje OKNO!. A nawet mam ich z dziesięć!!! Patrzę więc przez okno a moje szczęście zjeżdża dalej. Potem się też turla w dół a ja z matczyną dumą wyglądam i wyglądam…



Jagna - 11-11-2004 00:39
Cudowny stan przerywa mi Sąsiadka. Przyszła na kontrolę. Obchodzimy dom, pokazuję jej gdzie i co. Ekipa nadal nic nie mówi, omija też i Sąsiadkę. Lubię chłopaków. Idziemy obejrzeć dół na hydrofor (nie z Ekipą, tylko z Sąsiadką). Tu jestem szczególnie dumna, bo miesiąc wcześniej oglądałam dół na hydrofor u sąsiadki i byłam zdumiona, że taki duży. Dół, nie hydrofor. Myślałam wtedy, że mój Mąż pewnie nie będzie taki zapobiegliwy, wykopie mały dołek i będziemy zwisać głową w dół, żeby mieć dostęp do pompy. Tymczasem nasz dół jest jak schron atomowy. Można do niego wejść i tańczyć. Ooogromny. Będzie też miejsce na piwniczkę. A co najśmieszniejsze, kiedy mówię Mężowi, że dziwne, że woda nie podpłynęła na taką głębokość, ten zastyga z otwartymi ustami. Nie pomyślał o tym! Przecież u nas jest mokro, glina i wysoki poziom wód! Gdzie ta woda?! Szczęście znowu nam dopisało.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hergon.pev.pl



  • Strona 1 z 9 • Zostało znalezionych 409 wyników • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

    © Hogwart w swietle księżyca... Design by Colombia Hosting