ďťż
Przejrzyj wiadomości
Wielki Podrzutek Jagny




Jagna - 20-03-2010 14:53
Zdjęcia, zdjęcia!
Wreszcie udało się opanować programy, płyty, komputery i telefony i oto są:
Tak się prezentuje dzisiaj MOJA działka. Jak będzie chociaż prowizoryczne ogrodzenie, to będzie widać lepiej. Ale tu stoję (po drugiej stronie obiektywu)mniej więcej na jej środku. Działka ma 17,26 m szerokości i 40m długości:

http://images42.fotosik.pl/186/701275134b17181cmed.jpg

To brązowe siano to zeszłoroczna nieskoszona trawa. Będzie co robić... :roll:





Jagna - 20-03-2010 14:56
A to panna Voodoo. Jeszcze przed sterylką. Jak widać gdy się do niej podchodziło, to przybierała pozę czego-tu-zaraz-i-tak-ci-zwieję:
http://images50.fotosik.pl/274/5947623789493fe7med.jpg



Jagna - 20-03-2010 15:00
Teraz jest bardziej zrelaksowana i pokazuje w pełnej krasie swoją źle ufarbowaną prawą tylną łapę, biały kołnierzyk i paznokietki pomalowane też na biało. Nie widać brzuszka - tam też jest duża biała plama...
http://images38.fotosik.pl/270/0275362ef281170emed.jpg



Jagna - 20-03-2010 15:04
Ale jedyną istotą, którą ostentacyjnie uwielbia jest Amok. On nie jest zachwycony faktem, że ona mu się pakuje do łóżka.... :D
Zdjęcie niestety słabej jakości, robione na szybko:
http://images50.fotosik.pl/274/12a1af4a790e717dmed.jpg





Jagna - 23-03-2010 21:49
Zrobiło się cieplej. Śniegu już prawie nie ma a tam gdzie jest jako pozostałość po zaspie, stanowi mało estetyczną górkę biało – szarego….czegoś. Co robi każdy z chłopców (Starszy Syn, Przyjaciel Starszego Syna i Młodszy Syn) w drodze do garażu, kiedy spieszymy się do pracy i szkoły? Natychmiast w to włażą… Nie rozumiem i się nie staram zrozumieć. Ja lubię, że jest cieplej, puszcza mróz, widać ziemię, pola i naszą drogę. Nadal gliniasta i lepka. Ale co tam, nieważne. Do czasu…



Jagna - 23-03-2010 21:50
Sobota.
Bębniarz i ja wybieramy się do Warszawy. Właśnie tak – nie ja z Bębniarzem, tylko najpierw Bębniarz wcześnie rano a ja dwie godziny później. Biorę prysznic, ładnie się ubieram, perfumuję i jestem gotowa. Jest piękny dzień, ptaszki śpiewają, Bębniarz czeka. Jadę. Otwieram sobie bramę i wyjeżdżam samochodem pełna zachwytu, że dzień taki cudny. Wszystko się do mnie uśmiecha: niebo, jeszcze łyse drzewa, skowronki i Droga. Droga wyszczerza się do mnie w szerokim uśmiechu i połyka mi koło… Przednie prawe. Połyka, zasysa z całej siły i zamyka paszczę. Tuż pod moim zderzakiem… Cóż. Trzeba obudzić Starszego Syna, który ma ten jeden jedyny dzień w tygodniu, żeby się wyspać. Myślę sobie, że będzie wściekły, ale to dobrze bo mu adrenalina podskoczy, siły doda i na pełnym wqrwie wyniesie mi ten samochód na plecach. Nie wyniósł, ale ja jestem miła i ciągle daję mu szansę się wykazać. Nie ma jego Przyjaciela, więc jest szansa, że skupi się nad tym gdzie przód a gdzie tył i jakoś sobie poradzimy. Nie radzimy sobie. Przejeżdża facet na rowerze. Zatrzymuje się, odkłada rower w krzaki i podchodzi. „Jaki miły pan” myślę sobie „Będzie pchał”. Miły pan patrzy na mnie, na moje koło w zaciśniętej mordzie Drogi, znowu na mnie i dokonuje oceny sytuacji.
„Bez traktora się nie obejdzie” mówi spokojnie. Super. Mam trzy w garażu :roll:



Jagna - 23-03-2010 21:51
„Jak to się nie obejdzie? Musi się obejść. Ja się spieszę!” – wysiadam z samochodu, wyganiam Syna po łopatę (mamy tylko taką do odśnieżania) a ja jakąś deską zaczynam kopać. Po chwili już mam błoto do łokci i kolan. Trochę na twarzy i w kłakach. Nieważne. Ja przecież jadę a dzień jest cudny.
Wyłania się Sąsiad M. (ten co się długo zbierał zimą). Patrzy zza swojego płotu i po chwili znika. Ja miotając się z dechą i błotem myślę o nim brzydko. Droga gapi się na mnie szyderczo i nie tylko nie puszcza, ale mam wrażenie, że ssie z upodobaniem mój samochód jak landrynkę. Mniam. Machaj sobie dechami. Nie puszczę. Zjem cały z drzwiami, siedzeniami i dachem, daj mi tylko chwilę. Ale oto nadjeżdża Sąsiad M. niczym rycerz na srebrnym koniu, żeby moją Corolkę ratować. Myślę o nim z wdzięcznością. Ustawia się tyłem (to znaczy nie Sąsiad, tylko jego samochód) i będzie mnie wyciągał. Szukamy haka. Kładę się prawie, szorując włosami po błocie. Nie szkodzi. Mój prysznic, buty, makijaż i czyste paznokcie już dawno szlag trafił. Hak został już wessany. Kopiemy i go ratujemy w ostatniej chwili. Sąsiad ciągnie, Syn z Panem od Roweru pchają. Dosłownie słyszę jak Droga zanosi się złośliwym rechotem…
Bez traktora się nie obejdzie.



Jagna - 23-03-2010 21:52
Tym bardziej, że mój nadjedzony samochód blokuje drogę a jest sobota rano, dzień piękny i zaczynają się zjeżdżać działkowicze. Po chwili pobocze jest zastawione kilkoma samochodami a koło nas zbiera się grupka ciekawskich. Pojawia się też jakiś Dalszy Sąsiad i wspólnie ze Środkowym Sąsiadem (oni mieszkają wszyscy w kupie na osiedlu domków) wymyślają, ze Dalszy Sąsiad objedzie Drogę zajętą żuciem mojego samochodu i z zaskoczenia pociągnie mój samochód do tyłu. Nawet mu się udaje. Przejeżdża trzy czwarte zaplanowanego objazdu i tam zasysa go kumpel Drogi - Pole.
http://images47.fotosik.pl/274/b2a2751022d6bac3med.jpg

No to teraz bez traktora się nie obejdzie.



Jagna - 23-03-2010 21:53
Grupka składa się z ośmiu osób, w tym jednej kobitki ( żony Sąsiada M.) w zaawansowanej ciąży. Myślę sobie, że jakbyśmy tak się wszyscy zaparli (no, może poza Sąsiadką w Ciąży) to pokonamy Drogę i Pole i damy radę. Ale zanim mam szansę rzucić tym genialnym pomysłem grupka się rozłazi. Trzech próbuje swoich sił z Polem próbując odkopywać i pchać samochód Dalszego Sąsiada, nas czworo stoi przy moim samochodzie a jeden z Sąsiadów poszedł do swojego bezpiecznie zaparkowanego na poboczu samochodu, bo się okazało, że…. ma kapcia! Zaczynam podziwiać Drogę. Jak ona to zrobiła? Pluła gwoździami, czy jak?! Po chwili patrzymy z fascynacją jak kolejny samochód, próbujący przechytrzyć Drogę, skręca w osiedle, żeby przejechać bokiem. Nie dała się skubana. Po chwili nieszczęśnik stoi unieruchomiony w miękkich, wilgotnych wargach Drogi…. Wtedy przestałam się spieszyć. Nigdzie nie jadę. Co za piękny dzień.
Ale bez traktora się nie obejdzie.



Jagna - 23-03-2010 21:55
Wysyłamy Syna po traktor do Najdalszych Sąsiadów, którzy to cudo mają. I to jest koniec zabawy (na ten dzień). Przyjeżdża Traktor i niemal bez wysiłku wyciąga mój samochód. Droga z cichym mlaśnięciem się poddaje i wypluwa koło i część podwozia. Ale jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. …



Jagna - 23-03-2010 21:56
Wracam do domu, przebieram się szybko i pomagam zasypywać dziurę po moim kole. Wszyscy znoszą kamienie i gałęzie, udeptują, zasypują… Jest bardzo miło. Gawędzimy sobie i przekazujemy sobie najważniejsze niusy. Pytam Sąsiada M. czy osiedle będzie się powiększało. Mówi, że nie. Deweloper przeniósł się bliżej jeziora. O, to fajnie. Będzie dalej pustawo i cicho. Dwie minuty później podchodzi do mnie mój Najbliższy Sąsiad przez Płot i mówi, że muszą coś zrobić z tą drogą, bo tu lada moment ma stanąć kolejnych czterdzieści domów. O, to fajnie. Może mój ośmiolatek będzie miał kolegów. Jak to warto być dobrze poinformowanym i na dodatek cieszyć się ze wszystkich, nawet przeczących sobie możliwości.
Ustalamy z sąsiadami, że albo będziemy walczyć dalej z gminą o zamordowanie Drogi, albo… złożymy się na dyżurny traktor, żeby nie fatygować Najdalszego Sąsiada. Jest wesoło.
Niedziela.
Dziura w Drodze zasypana, więc jadę spokojnie do sklepu, mijając z dziką satysfakcją miejsce wczorajszego dramatu. Nie przejechałam dwudziestu metrów, kiedy Droga powiedziała
„No heej. Pamiętasz mnie?” Mlask. I połyka koło mojego samochodu. Dzisiaj bardziej smakuje jej lewe…. A to wszystko pod domem Sąsiada M., który po chwili wychodzi i mówi:
„Bez traktora się nie obejdzie…”



Jagna - 28-03-2010 16:37
Psze-Państwa...
Stawiam szampana. Od dwóch dni jestem wyłączną właścicielką mojej własnej działki!
http://s3.amazonaws.com/preview.cans...ock0413257.png

Dzisiaj powbijaliśmy z Bębniarzem patyki, żeby mniej więcej zobaczyć co jest nasze. I od razu były spory. Bębniarzowi wyszło, że jeżeli będziemy chcieli zrobić przejazd do garażu, który będzie stał w drugim końcu działki to trzeba będzie wyciąć kilka drzewek. Akurat śliczny świerk. I śliczną sosnę żółtą. I może jednego ślicznego derenia.... :evil: Będę musiała coś pomyśleć...
Na razie odkopałam pozostałe drzewka z suchej trawy. I znalazłam kosodrzewinę, o której zapomniałam... Czad :D



PBebnirz - 31-03-2010 11:19
8) Taaa...

Tak, powbijaliśmy patyki.
Trzeba było przy tym być, zapewniam, iż położylibyście się w trawie i wyli ze śmiechu. Zakładam, iż stawiając dziś ogrodzenie wedle wbitych patyków, działka mojej Jagny była by wielokątem o niezliczonej ilości kątów, i to zarówno ostrych jak i rozwartych, a jej powierzchnia znacznie by się różniła od tej zapisanej w akcie notarialnym, jednak nie odważę się na określenie czy na plus, czy na minus. Mając do dyspozycji miarę o długości 25 m., mierzenie mniejszego boku nie nastręczyło większych problemów, oczywiście nie licząc krzaków, badyli i innej maści roślinek, które ośmielone wiosennym słońcem, wdawały się w niekończące igraszki z naszą piękną, żółtą taśmą. Jednak dłuższy bok znacząco przekraczał możliwości naszej taśmy i tu zaczęły się „schody”. Mając zaznaczone krótsze boki staraliśmy się, idąc prostopadle wzdłuż długiego boku, odmierzać kolejne punkty. Dodam, iż wyjściowym odnośnikiem było ogrodzenie, które nie przylega do naszej działki, więc każde mierzenie (2 x 17.26 mb), przypominam, iż taśma ma tylko 25 m, potęgowało wprost proporcjonalnie współczynnik błędu w obmiarze rzeczywistym. Dodać należy również, iż patyki, które Jagna przygotowała do wbicia, przypominały bardziej wyrośnięte drzewko bonsai, niż prosty kołek. Tym samym, w trakcie wbijania kolejnych pokręconych drzewek, z każdym uderzeniem siekiery, działka to zyskiwała na powierzchni całkowitej, to traciła, w zależności, w którą stronę dane drzewko miało akurat zakręt. A co do wycinania drzewek i prowadzenia drogi, to obawiam się, że moje kochanie przyjęło błędną procedurę przystosowywania domu i zabudowań do działki, a nie odwrotnie, co może skończyć się świerkiem w salonie, wierzbą w kuchni, czy kosodrzewiną w kiblu.http://www.thesmilies.com/smilies/nature/tree.gif :evil:



Jagna - 04-04-2010 22:15
Krótki wpis. Na dodatek smętno dylematowy. Ale chcę też zobaczyć jak się pisze na nowym forumie... To znaczy, głównie czy równie wolno się będzie pisało jak otwierało kolejne strony forum. Redakcjo, poprawisz to prawdaaaaa? :(
No więc teraz siedzę i się martwie bo Voodoo nad ranem (jeszcze było ciemnawo, więc jej dobra pora, bo ona w ciągu dnia nie chce wychodzić) wyszła i do tej pory (jest 21:40) nie wróciła, mimo mojego wołania, kiciania i grzechotania miską :( Byłam przekonana, że pod osłoną nocy wróci. To jej pierwsze takie długie wyjście. Do tej pory wyszła na dłużej raz wieczorem i wróciła przed północą. Martwię się.
Po drugie to na mojej małej działce rośnie młoda wierzba płacząca. Będzie kiedyś wielkim drzewem jak urośnie. Działka nie urośnie przecież.... Wywalić? Podobno pod wierzbą nic nie rośnie przez jej korzenie, więc mimo jej podcinania nic w około nie posadzę :( Wywalić więc czy zostawić? A może przesadzić od frontu? Ale tam też zajmie kupę miejsca... I nie wiem co robić.
A Voodoo dalej nie ma. Nie spodziewałam się tego. Przypomniała sobie dzikie życie i wybrała takowe? Coś jej się przytrafiło, mimo, że przetrwała jako dziecko tak ostrą zimę? Wróci? Kto mi odpowie na te wszystkie pytania?



Jagna - 04-04-2010 23:29
Na bieżąco: czarna futrzana lafirynda właśnie wróciła. Chyba głównie w celu skorzystania z kuwety... Tak więc powyższe pytania na jej temat już nieaktualne. Uff.... Ale wierzba raczej nigdzie się nie wybiera, więc proszę o sugestie.... :)



Jagna - 08-04-2010 22:31
:(Kopiuję to co napisałam w wątku zwierzęcym, bo nasze zwierzaki to nasz dom.
"I kolejny update, niestety niezbyt pozytywny. Kocica zaczęła coraz częściej interesować się wyjściem, ale tylko wtedy jak było ciemno na zewnątrz. Potem zaczęła wychodzić (również jak było ciemno) na moment na taras i zaraz wracała. W zeszłym tygodniu wyszła poza taras. Zawołałam ją i po chwili wróciła. Następnego dnia wyszła i nie było jej ok. pół godziny. Na wołanie wróciła. W sobotę wyszła późnym wieczorem (razem ze wszystkimi zwierzakami) i wróciła po dobie, około północy. Pomyślałam, że dobra nasza, wie gdzie mieszka i będzie wracać, nie ma się co martwić, ale na wszelki wypadek nie pozwalałam jej wychodzić przez dwa dni. Do wtorku, kiedy ruszyła do wyjścia razem z innymi. Nie wróciła do dzisiaj. Właśnie zaczęła się trzecia doba jej nieobecności... Zaczynam wątpić czy wróci. Widocznie jednak bezpieczniej czuje się "u siebie" czyli na wolności, gdzie nikt nie próbuje jej głaskać, nikt nie używa głośnego odkurzacza, nie dzwoni domofonem... Jedzenia na polach ma w bród, okolica jest bardzo spokojna, dobrze jej znana...
Szkoda. Właśnie zaczynała się ze mną co rano witać, ocierając prawie o nogi. Coraz częściej dawała się pogłaskać, nawet mojemu synowi, którego zawsze bała się najbardziej. Pytałam panią weterynarz czy jest szansa, że oswoi się zupełnie. Powiedziała, że raczej już na zawsze zostanie trochę dzika. I została. Pewnie gdyby trafiła do niewychodzącego domu, miałaby większe szanse się udomowić.
Jej miseczka i kuweta czekają. :(
P.S. Umówiliśmy się z Bębniarzem, że jeśli przez następny tydzień nie pojawi się ani razu, to adoptujemy nowego kociaka. Ale tym razem malucha, wychowanego przez ludzi. :-("



Jagna - 09-04-2010 20:28
Update do updatu: znowu krótko przed północą na tarasie pojawił się Amok i …. Lafirynda Voodoo! Otworzyłam łaskawie. Ale ona łaskawie wcale nie chciała wejść. Wchodziła do połowy i cofała się, czyli robiła ten sam balet co jeszcze niedawno odwrotnie, czyli z wychodzeniem. Dopiero jak odeszłam, zostawiłam drzwi otwarte i zabroniłam chłopakom się ruszać, mrugać i oddychać (biedny Bębniarz utknął samotnie w korytarzu bo akurat wracał z gospodarczego…), wpadła. W wystraszonych zygzakach pobiegła do miski, pojadła i w te pędy, omijając nas łukiem, pobiegła z powrotem do wyjścia. Uznaliśmy, że nie ma sensu jej stresować. Znowu była wystraszona, jakby zaskoczona, że tu w ogóle jest, była na obcym terenie… Wypuściłam ją i zniknęła. I tyle. Myślimy, że ona nie myśli po naszemu. I myślimy, że mamy rację. Przestrzeń i swoboda to jej żywioł, tam jest u siebie. Zawsze będzie miała tu jedzenie i kuwetę, jeśli tylko będzie chciała nas odwiedzać… w co wątpię. Guuupia kocica. Ale najważniejsze, że poszła w świat zaszczepiona i wysterylizowana. Będzie miała dzięki temu większe szanse na przeżycie, no i nie będzie rodzić kolejnych pokoleń bezdomnych kociąt. Może mi kiedyś podziękuje… w co wątpię. :rolleyes:



Jagna - 09-04-2010 21:39
Wybierałam się dzisiaj do gminy, bo gmina dzisiaj wyjątkowo pracuje dłużej niż ja. Mam rozmawiać z konkretną panią o śmiesznym nazwisku. Nazwijmy ją Pistolet. Mam z nią rozmawiać twarzą w twarz, bo jak przez słuchawkę zastosować smutne, powłóczyste spojrzenia pt. : jak-mi-pani-powie-że-nie-mogę-się-budować-na-mojej-działce-to-powieszę-się-na-pani-klamce? Jak uśmiechać się boleśnie opowiadając jak cierpię z powodu niemocy budowania. Jak pokazać błyszczące wzruszeniem oczy, kiedy opowiadam o uroku mojego miejsca na Ziemi?... Ale najpierw dzwonię, żeby się dowiedzieć czy pani Pistolet poczeka grzecznie w pracy na to przedstawienie zanim dojadę z pracy.
Odbiera pani Pistolet, więc pytam czy będzie, bo ja będę i czy poczeka. A ona mi na to:
- Ale po co pani będzie jechać, ja pani wszystko powiem!
Ona jeszcze nie wie w jakiej sprawie ja dzwonię i ona mi wszystko powie? Wróżka jaka, czy co?
Ale jestem twarda i mówię, że nie, że ja jednak wolę osobiście, bo to bardzo osobiście osobista sprawa i na dodatek bardzo skomplikowana. Bo przecież mam działkę z zakazem zabudowy między dwoma domami, ale tego jej nie mówię, tylko tak tutaj przypominam.
A ona na to:
- Jaka miejscowość?
No, to mogę jej akurat powiedzieć. Mówię.
A ona na to zadała jedno pytanie, które spowodowało, że szlag trafił te moje planowane spojrzenia, uśmiechy, wzruszenie i stryczek na klamce. Pytanie brzmiało:
- I co?



Jagna - 09-04-2010 21:41
… Więc mówię jak sprawa wygląda i ona rzeczywiście wszystko mi mówi.
Plan zagospodarowania zakazuje budowy na tej działce. A że inne domy stoją? No tak, bo oni jeszcze zdążyli przed PZP i zbudowali na siedliska rolne (przecież wiem, bo ci ‼oni” to też ja), ale potem wszedł PZP i już nie można się budować, a że decyzje o budowie to wydaje Starostwo, to Starostwo do nich przyśle po wypis z PZP i oni go wyślą z tym zakazem i Starostwo mi powie, żebym się cmoknęła(to znaczy pani Pistolet nie użyła takiego zwrotu, ale taki był zamysł), no więc oni, jako gmina nic nie wymyślą na tę chwilę i że byłoby dla mnie lepiej gdyby nie było PZP wcale, bo wtedy mogłabym skorzystać z Ustawy traktującej o dobrym sąsiedztwie i się budować, bo obszar analizowany to może mieć i ze dwa kilometry, ale w tej sytuacji to nie przejdzie, bo tam przecież jest PZP, ale dobra wiadomość jest taka, że już są rozmowy na temat, żeby uchwalić nowy Plan, dający możliwość rozbudowy, bo tam strasznie naciska ten deweloper, wie pani, ten co tam już osiedle postawił, bo on chce dalej budować, no więc chyba będą uchwalali ten nowy plan i on obejmie całą wieś i tę waszą Brzozową (nie podawałam jej nazwy ulicy, mówiłam, że wróżka?), ale to będzie trwało, z tym, że teraz jest dobry czas bo wybory, więc powinnam się udać do Wójta i z nim osobiście porozmawiać i ponaciskać, bo jak ja przyjdę i ten deweloper, wie pani, też przyjdzie i jeszcze parę osób przyjdzie to może to szybciej pójdzie i jak pani chce to zaraz panią połączę z sekretariatem Wójta, chce pani, odbiór?. Chciałam.
Jestem umówiona z Wójtem na przyszły tydzień. I to jemu będę się wieszać teraz na klamce, żeby uchwalił ten cholerny plan. Najlepiej jeszcze przed weekendem.



Jagna - 11-04-2010 16:23
Kocio-dziennik ciąg dalszy. Jest to forum budowlane, więc będzie raczej w skrócie (co w moim wydaniu oznacza, że będzie osiem stron a nie szesnaście):
W związku z jednoznacznym olaniem nas przez Voodoo, tak jak napisałam, postanawiamy poszukać jej następcy, ale tym razem "uczłowieczonego" malucha. Dzwonię więc w piątek w celach rozeznawczych po kilku ogłoszeniach. Jedno jest o biało-burych kociętach, dwumiesięcznych... super. Pasuje. Dzwonię. Miła pani mi mówi, że to ogłoszenie jest nieaktualne(tak swoją drogą, to po przejrzeniu netu i kilku telefonach, doszłam do wniosku, że na małe kocięta to się chyba zapisywać trzeba!) , ale po południu trafi do niej kociak, odebrany z jakiegoś strychu od jakiegoś pijaka, czy jakoś tak. Ale ona jeszcze wiele o nim nie wie, poza tym, że jest rudy. Ma to na mnie zrobić wrażenie, bo jest jakaś faza na rude koty, ale ja na nią nie cierpię, tym bardziej, że mam już rudego kota i to też przypadkiem. Mnie się podobają czarno-białe. Ale dobra, obiecałam, że zadzwonię, więc dzwonię. Kot już jest. Jest nadal rudy, ale już urósł, bo na pani oko ma z sześć miesięcy ( to niefajnie) i jest długowłosy, taki w typie - tu dosłownie cytuję, co usłyszałam - MEJKUNA.... Hmmm.... Pewnie ma trzy włosy więcej na ogonie, albo jest skundlony z kundlem Persa. Pani pyta czy przysłać mi zdjęcie. No jacha. Co mi tam. I dostaję zdjęcia, których tu nie umiem zamieścić mimo wszelkich prób… Tępota nie boli. W każdym razie to co widzę skłania mnie do szybkiej mailowej konsultacji z Bębniarzem, (który jest w pracy, ale maila ze zdjęciami obejrzał w 30 sekund), bo Pani Azylowa prosi o w miarę szybką odpowiedź. Voodoo nas olała, ten jest udomowiony i łagodny z tego co Pani Azylowa mówi… i o to chodzi. Zapada decyzja, że nazajutrz jedziemy zobaczyć kota. Pani się cieszy, my też, kot ma stresa, więc ma to gdzieś.



Jagna - 11-04-2010 16:27
Na miejscu Pani pani pokazuje nam kota. Nie widzę długiego, rudego futra i puszystego ogona. Widzę łagodne, cudne oczy w kolorze morza…. Nie ma dyskusji. Podpisujemy umowę adopcyjną ekspresem, bo już jesteśmy telefonicznie umówieni z naszym weterynarzem, jako, że kot ma dziwną wodnistą gulę przy szczęce. I tak oto mamy kota:
http://images8.fotosik.pl/277/ca2e086561f50db8med.jpg
http://images8.fotosik.pl/277/fc6fdc3720d5d94c.jpg



Jagna - 11-04-2010 16:33
Jak widać dosyć szybko się zaaklimatyzował. Mimo, że musiałam go na wstępie wykąpać, jako, że nie dość że był brudny, zakołtuniony i zapchlony, to jeszcze na dodatek zsiusiał się w transporterze. Tu widać ten kolor oczu:
http://images8.fotosik.pl/277/2c92baf23164ea77.jpg
Ale zdjęcia i tak nie oddają w pełni jego uroku. Po Voodoo, która po dwóch tygodniach dała się dotknąć poza schowkiem, kot, który po dwóch godzinach włazi na kolana, kładzie się przy człowieku
http://images8.fotosik.pl/277/315c6bb5f4d2b77e.jpg
jest miłą odmianą.
No, faktycznie taki nawet "Mejkun"..., nie?



Jagna - 11-04-2010 16:44
Około 23-ciej Amok chce wyjść więc otwieram drzwi na taras. Oglądam się, żeby nowy nabytek nie wyszedł, bo niestety bardzo się drzwiami tarasowymi interesuje i czekam aż Amok podejdzie. Ale zanim on podszedł, to coś mi śmignęło przy nogach. Małe, chude i czarne... Voodoo! Przywitała się, dała pogłaskać i wyraźnie ucieszona naszym widokiem poszła coś zjeść.... Mina Bębniarza bezcenna. Moja pewnie też. Oboje wyglądaliśmy pewnie jakoś tak: :jawdrop:
Bębniarz mówi, że pewnie myszy się skończyły i dlatego przylazła.
I tak oto i u nas stworzył się domowy azyl dla kotów. Stąd na tę chwilę prawie "Mejkun" ma na imię Azyl. Bo to wszystko przez niego.
Za karę go dzisiaj wykastrowaliśmy :cool:
A Voodoo siedzi w domu i ma się świetnie....



Jagna - 13-04-2010 15:06
Sprostowanie:
to chyba jednak bardziej Norweski Leśny niż Maine Coon.
W związku z tym zmieniliśmy mu imię (na tamte i tak jeszcze nie reagował) na Forest :cool: Dla znajomych Gump.
To tyle tytułem sprostowania. Na tę chwilę oczywiście.



Jagna - 18-04-2010 11:56
Tak jak sugeruje pani Pistolet, idę do wójta. Jestem umówiona na 10:00 i z wywieszonym ozorem wpadam do Urzędu o 09:55, bo zwolniłam się na chwilę z pracy i czas mam obliczony co do minuty. U wójta jest Interesant. Po piętnastu minutach nadal jest Interesant, ja czekam. Po pół godzinie Interesant siedzi, ja też siedzę, tyle, że na korytarzu. Już mnie trafia. Skoro mnie na dzień dobry Pan Wójt nie szanuje (znaczy, mojego czasu, bo mnie to jeszcze na oczy nie widział, więc może chwilowo nie szanować) to jak mogę liczyć na przychylne spojrzenie na mój problem? Po kolejnych dziesięciu minutach mogę wejść, ale już mam na ustach soczystą przemowę na temat czego i dlaczego się nie robi. A tu Pan Wójt (też człowieka pierwszy raz na oczy widzę) cały w pląsach i uśmiechach, niskim przyjemnym głosem wita się serdecznie. Jakoś tak miło się robi…. Zasiadam i tłumaczę, gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom i gdzie jest ta działka co kocham jąâ€Ś Może rzeczywiście zbyt poetycznie to ujmuję, bo Pan Wójt mówi rozbrajająco, że ‼nie czuje tematu” – dosłownie w te słowa. Hmmm, jestem na to przygotowana, że pewnie w życiu tam nie był, nawet nie wie, że gdzie to jest i jak tam ślicznie i jak równie ślicznie nie mogę się budować. Wyciągam więc mapkę i zdjęcia. Pan Wójt, jak to facet, jak tylko ma na papierze, to natychmiast powonienie mu się poprawia i już wie o co chodzi. Z ‼nie czuję tematu” wpadamy w klimat ‼to moja krwawica, od pokoleń jestem genetycznie z tym miejscem związany i teraz nic innego nie robię, nie jem, nie śpię, tylko obmyślam jak tu zrobić, żeby tam się można było budować”…. Wybory, he, he…. ? A plan zagospodarowania jest stary i be i trzeba go zmienić KONIECZNIE i to już może (tu spojrzenie w kalendarz, żeby uwiarygodnić słowa) w maju…. A tutaj ja, uzbrojona w uroczą historyjkę Taty Bębniarza, który jest mistrzem pisania pism, odwoływania się i załatwiania wszelakich spraw z urzędami, wyciągam kartkę papieru, długopis i zaczynam pisać.



Jagna - 18-04-2010 11:59
Bo historyjka jest taka: Tata Bębniarza musiał załatwić Pewną Sprawę z Pewną Młodą Urzędniczkę. Na rozmowę z nią przybył uzbrojony w kartkę i długopis. Co tylko Pewna Młoda Urzędniczka mówiła, Tata Bębniarza notował. Efekt był taki, że PMU natychmiast zrobiła się bardziej nerwowa, najpierw nakazała Gdzieśtam zadzwonić, po czym sama Gdzieśtam osobiście zadzwoniła, mówiąc do słuchawki ‼Tylko załatwcie to szybko BO TEN PAN WSZYSTKO PISZE!” :rolleyes:



Jagna - 18-04-2010 12:01
Tak więc jak tylko Pan Wójt mówi, że nowe studium – ja piszę ‼NOWE STUDIUM”, on mówi, że w maju i patrzy na kalendarz, ja też patrzę na kalendarz, kiwam głową i wołami notuję ‼MAJ 2010!!!” Działa jak magia. Pan Wójt patrzy na kartkę, na mnie, dosłownie prostuje się w ramionach i mówi dalej wolniej, zerkając czy dobrze zapisuję. Każe mi pójść do pokoju numer siedem... Sie – dem, do pana (nazwijmy go) Kowalskiego, taaak… KO-WAL-SKIE-GO… i on podać mu numer działki, a potem Pan Wójt osobiście do niego się uda i dowie się konkretnie o tę sprawę, ale obiecuje mi, że toczą się rozmowy i wszystko jest na dobrej drodze, bo im zależy i mam za dwa, trzy tygodnie przyjść – ja piszę ‼DWA TYGODNIE – SPOTKANIE” – tak właśnie, no może trzy… i on już będzie więcej wiedział i wszystko mi powie, ale optymistycznie to widzi, bo przecież to Dobra Gmina i dobry Pan Wójt i bardzo mu miło, że mam kaprys tu mieszkać.



Jagna - 18-04-2010 12:04
Idę do pokoju numer siedem do pana Kowalskiego. Pan Kowalski nie ubiega się najwyraźniej w wyborach, a ja nie mam jak usiąść i notować, więc rozmowa jest zupełnie inna. Pan co prawda fatyguje się do szafy i wyciąga mapę terenu, patrzy i mówi, że no tak, tam jest zakaz zabudowy, bo teren jest zmeliorowany i Melioracja nie da zgody na to, żeby tam się coś wybudowało. Co prawda tam już jest kilka domów, bo oni (przecież wiem, bo oni to my) zdążyli jeszcze przed uchwaleniem pechowego PZP, ale teraz to czarna dupa (to moje, on był mniej dosadny, ale o to mu chodziło), bo Melioracja nie ma pomysłu na kompleksowe rozwiązanie tego problemu.
Jak to?! I nie ma, że oczywiście, że w maju, że optymistycznie, że będzie dobrze, że zrobią dla nas wszystko, bo to Dobra Gmina, dobry Pan Wójt o dobry pan Kowalski????!

Mam chyba podkówkę i łzy w oczach, bo pan Kowalski łagodnieje i mi tłumaczy, że oni – czyli gmina – już dwa razy próbowali i za każdym razem im odmawiała ta cholerna Melioracja, że oni jako Gmina by chcieli, że tu się masa ludzi dopytuje, że deweloper naciska, że chcą zaproponować cholernej Melioracji, żeby podała warunki, które mogliby ująć w nowym planie zagospodarowania i żeby się dało budować, ale oni są uparci i nie współpracują i pewnie nic się nie da zrobić… :(

Jeżeli chciał mnie pocieszyć, to mu się średnio udało. Mówię, że Pan Wójt powiedział, że mam za na początku maja przyjść i się dowiedzieć, bo on będzie już więcej wiedział. Pan Kowalski mówi i się uśmiecha. Mówi, że skoro Pan Wójt tak mówi, to można się dowiedzieć, ale jego uśmiech mówi, że jestem naiwną idiotką, która wierzy w obietnice bez pokrycia….
I tak pójdę za te cholerne trzy tygodnie i dowiem. I poproszę Bębniarza, żeby pismo napisał. Albo osiem pism. Będę walczyć :bash:



Jagna - 18-04-2010 12:07
A kot mnie wkurza, bo go nosi, na spacerze pod kontrolą do tej pory chodził przy mnie i się pilnował a dzisiaj przeskoczył przez płot do sąsiadów, polazł pod ich drzwi (nikogo nie było) , wrócił z powrotem, polazł do bramy i przelazł pod nią na zewnątrz. Poszłam za nim, zawołałam, przylazł, wzięłam za kudły i przyniosłam do domu. Nie miała baba kłopotu… Ale śliczny jest…. Tu się przytulił do Bębniarza:
http://images8.fotosik.pl/281/411c7d436a6349a0.jpg
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hergon.pev.pl



  • Strona 9 z 9 • Zostało znalezionych 740 wyników • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

    © Hogwart w swietle księżyca... Design by Colombia Hosting